31 grudnia 2007

Wycieczka na plażę

Kuba coraz więcej chodzi sam. Dzisiaj był spacer bez wózka, po plaży.



Kubusiowi towarzyszyli tato i wujek. Pogoda była piękna. Kuba tym razem nie przestraszył się fal i cieszył się na widok każdej która uderzała o plażę.
Niestety jak to bywa z początkującymi dreptusiami, zupełnie nie patrzył gdzie lezie i miał trochę bliższe spotkanie z kawałkiem drewna leżącym na piachu. Rozbił wargę, krew się polała. Kuba trochę się skrzywił, ale szybko znalazł frajdę w oblizywaniu rozbitej wargi. Widocznie zasmakowała mu jego własna krew. Do domu wrócił z obitą wargą i brodą. Zęby wciąż w komplecie.

Wczorajsza kolacja

Nie mogę się powstrzymać i nie pokazać wczorajszego Kubusia podczas kolacji.
Było jajko, serek, szynka i chlebek. Wszystko osobno, bo Kubuś jeszcze nie potrafi jeść kanapki.
Kuba generalnie pochłania wszystko co dostanie na talerzu. Wczoraj też tak było. A do tego się popisywał, bo wujek zrobił mu sesję zdjęciową.
Oto radosny Kubek, z resztką jajka na pyszczku:



Reszta zdjęć w naszej galerii zdjęciowej z grudnia.

30 grudnia 2007

Wściekły pies

Kuba gryzie. Jak wściekły pies lub uciążliwa mucha. Wszędzie gdzie popadnie: najprościej mu gryźć po łydkach, bo tam sięga bez żadnego problemu. Stoję w kuchni i coś robię, Kuba plącze się pod nogami i nagle czuję kąsanie po łydce. Gryzie też po palcach, gdy się zagapimy przy karmieniu, po rękach, ramionach, brzuchu. W zależności od tego co w danej chwili robi Kuba, czy jest na rękach, czy wygłupia się w łóżku z rana. Nie wiemy jak go tego oduczyć...
W mądrych książkach piszą, że gdy zacznie dziecko gryźć to należy odwrócić jego uwagę i nie reagować na ugryzienie okrzykiem bólu. Próbowaliśmy, ale się nie da! Pół biedy gdy ugryzie podczas karmienia, bo to jest do przewidzenia i da się niereagować. Gorzej jak to robi z zaskoczenia, podczas zabawy. Wtedy jest wielki ryk poszkodowanego i okrzyk radości Kubusia. Już nie wiem co robić żeby przestał....

28 grudnia 2007

Pierwszy śnieg Kuby

Przyjazd wujka wiąże się ze sporą liczbą atrakcji również dla Kuby. Zaraz po Bożym Narodzeniu Kuba razem z nami wyruszył na snowshoes. Dla niezorientowanych, to tzw. rakiety śnieżne, które przypina się do butów i po prostu chodzi się w nich po szlaku zimą.
Pojechaliśmy więc do pobliskiej miejscowości, gdzie można spotkać duuużo śniegu i ludzi uprawiających wszelkie sporty zimowe.
Zaraz na początku zaskoczył nas korek, spowodowany opadami śniegu. W związku z opóźnieniem prawie 2 godzinnym nie udało nam się wyjść na szlak. Zresztą śniegu było tak dużo, że szlaku i tak nie mogliśmy znaleźć i w końcu zdecydowaliśmy się pochodzić po okolicy i zapoznaliśmy Kubusia ze śniegiem.
Kuba większość czasu spędził u taty na plecach w nosidle, z lekka już na niego za małym:



Jednak już po paru minutach od włożenia go do nosidła spał jak suseł. Odrabiał swoją popołudniową drzemkę, podczas gdy my cieszyliśmy się jak małe dzieci z łażenia po zaspach, w które dzięki rakietom nie udało im się zapaść aż po szyję:



Kubuś zdążył również zaliczyć bliższe spotkanie ze śniegiem. Bo przecież trzeba śnieg pomacać, spróbować jak smakuje i na koniec zrobić orła śnieżnego:



A potem był już czas na zdjęcie przed samochodem w śniegu i wyjazd do domku.

...i po świętach

Pierwsze święta Kuby już za nami. Przed Wigilią było sporo zamieszania, bo myślałam, że nie zdążymy z kolacją na czas. Amerykanie zaczynają świętowanie dopiero następnego dnia i akurat w Wigilię po południu nasi najbliżsi sąsiedzi i zarazem przyjaciele postanowili wpaść z prezentami dla Kubusia.
Byli więc Rachel i Dean, a chwilę później wpadła też Rita. U nich zagościł Mikołaj z drewnianymi zabawkami. I tak Kubuś został posiadaczem drewnianego autka, drewnianych klocków i książeczki o koloarach. Kuba chyba trochę zaskoczony, bo nie bardzo wiedział co z taką ilością prezentów na raz robić. A do tego klocki są twarde i już zdążył się parę razy nimi walnąć po głowie.

Potem była Wigilia, w niewielkim gronie. Mama wystroiła Kubusia w elegancką koszulkę, w której Kuba wyglądał o parę miesięcy starszy.
Kuba podzielił się z Rodzicami i wujkiem opłatkiem:


Zjadł rybki po grecku, potem podjadał mamie z talerza pstrąga i ziemniaczki. A na koniec ciasteczka anyżowe.
Po Wigilii przyszedł czas na prezenty. Kuba wreszcie odpakował misia:



Miś jest tak duży, że Kuba miał problem go unieść. Posadził potem misia na środku pokoju i razem bawili się nie tylko drewnianymi klockami, ale również całą masą innych klocków, które jeszcze tego wieczoru Kubuś dostał:



Tak oto wyglądały pierwsze Święta Kubusiowe. Prezentów cała góra. Mama już zdążyła co niektóre schować. Wyciągnie za miesiąc, gdy Kuba już dość będzie miał tych starych.
Po pełnym wrażeń dniu, Kuba poszedł grzecznie spać. Padł od razu. I nawet dalsze świętowanie rodziców, wujka i sąsiadów nie przeszkodziło mu we śnie. Pewnie śnił o misiu, z którym razem będą układać wieże z klocków.

24 grudnia 2007

Świąteczne przygotowania

Kubusiowe pierwsze święta Bożego Narodzenia za pasem... W domu już pachnie rybą po grecku (tak... to ta sama, którą wszyscy kochają), pierniczkami i moczką. Wszystko gotowe, prezenty spakowane, a nawet choinka ustrojona. Chociaż w pierwotnej wersji miało jej nie być. Bo Kuba wszędobylski się zrobił i drzewko nie przeżyłoby jego umizgów. Jednak co to za święta bez choinki! Zatem choinka stanęła na komodzie. A pod nią szopka. Pierwsza Kubusiowa. W ogóle pierwsze Kubusiowe jest wszystko. Jedynie Kubuś trochę nieszczęśliwy, bo mama zajęta w kuchni od 2 dni, tato też zajęty sprzątaniem i zakupami. A Kubuś chce się bawić i potrzebuje uwagi cały czas. Nie rozumie dlaczego wszyscy są w domu i nikt nie ma czasu z nim porzucać piłeczką czy pobawić klockami. A do tego tęskni za dziadkiem...
Na szczęście mama już skończyła przygotowania w kuchni i do tego będzie w domu przez cały tydzien (!) i razem z tatą dopieszczą Kubusia za te 2 dni niedogodności.

Merry Christmas!!!

W ten najpiękniejszy dzień w roku, czekając na pierwszą gwiazdkę na grudniowym niebie, wszystkim którzy czasem podglądają Kubusia życzymy Świąt Bożego Narodzenia o jakich zawsze marzyli. Z pysznościami na stole, piekną choinką, kolędami, a przede wszystkim spędzanych z najdroższymi Wam ludźmi.

Wesołych Świat !!!


21 grudnia 2007

Schody

Kubuś odkrył wczoraj schody. W domu ich nie posiadamy i niegdy nie miał możliwości wypróbowania jak się po nich chodzi.
Wczoraj, czekając na odlot dziadka Kuba nauczył się jak można po schodach wejść na samą górę. Nie miał jednak możliwości wypróbowania schodzenia po schodach. Może i dobrze, bo to już wcale nie takie łatwe, jakby się Kubusiowi wydawało.

Pożegnania i powitania

Wczoraj Kubuś pożegnał dziadka. Dziadek przyleciał z Polski specjalnie zaopiekować się Kubą. Spędził z nami 3 miesiące. Wczoraj odwieźliśmy go na lotnisko. Kubuś lubił dokazywać z dziadkiem. Bo dziadek mu na więcej pozwalał niż rodzice. Dziadek miał bajerancką mysz, która świeciła na niebiesko i czerwono. Kuba ją uwielbiał. Dziadek go nauczył schodzenia z kanapy głową w dół i teraz tylko taki sposób schodzenia Kubuś uznaje za właściwy. Przy dziadku Kubuś nauczył się jeść płatki owsianne na śniadanie i teraz nic innego Kubie nie wchodzi. Dziadek zabierał Kubusia na długie wycieczki po mieście. Wleźli na najwyższą górkę w okolicy (to znaczy dziadek wlazł i wepchał Kubusia w wózku). Dziadek potrafił wysoko huśtać Kubusia na huśtawce. No i ostatnio dziadek zabierał Kubusia na piesze wycieczki wokół domu. Niestety dziadek ku ogromnemu niezadowoleniu pomógł tacie zamontować bramkę w kuchni i Kuba jest niepocieszony i zły. To samo zrobili z szufladami i skończyło się wywalanie ubrań na podłogę.



Teraz pozostaje Kubie widywać dziadka jedynie przez kamerę komputerową i tak jak to robił dotychczas przed babcia, popisywać się, jak to Kubuś ładnie je, biega po pokoju i krzyczy chcąc wyrazić swoje emocje. Ale kto wie, może dziadek i babcia przylecą odwiedzić Kubusia we wrześniu???

Za parę godzin Kubuś będzie witał swojego wujka. Bardzo ważnego wujka. Chrzestnego. Wujek Andrzej jeszcze nie wie co go czeka.... Niedospane noce, ryki w samochodzie, pieluszki... Ale również malutkie łapki, które potrafią mocno objąć za szyję i dziecięcy śmiech który rozjaśnia nawet najgorsze mroki.

19 grudnia 2007

Poszukiwacz przygód

Kuba im więcej i lepiej chodzi, tym częściej znajduje różne ciekawe miejsca w które udaje mu się wejść (lub wcisnąć). Parę dni temu odkrył, że pomiędzy kanapą i ścianą jest wystarczająco dużo miejsca na Kubusia. Fakt, miejsca jest na tyle, że można tam samemu wejść i wyciągnąć zapomniane piłeczki i wrócić. Można być bardzo niezadowolonym, gdy ktoś lata z aparatem i próbuje Kubusia zaskoczyć w miejscu, w którym być go nie powinno:



Można również tam wejść i wyłączyć dziadkowi komputer:



Można też chcieć wstać za kanapą i się zaklinować. A potem wołać o pomoc mamę, żeby odsunęła trochę kanapę i wydobyła małego poszukiwacza przygód:

16 grudnia 2007

Kolejny piłkarz w rodzinie?

Najwyraźniej umiejętności piłkarskie Kubuś dostał z genami tatusia. Bo raczej nie wyssał ich z mlekiem matki :) Jeszcze kilka dni temu Kubuś potrafił tylko odrzucić piłeczkę którą ktoś mu rzucił. Zazwyczaj tatuś siedział na dywanie, Kuba w kojcu i tak sobie rzucali piłeczkami tenisowymi w obie strony.

Dzisiaj zauważyłam, że potrafi ją też potoczyć do osoby która się z nim bawi. Wcześniej gdy poturlałam piłeczkę do niego, to Kubuś mi ją w rączce przynosił albo piłkę ignorował. A dzisiaj potoczył ją z powrotem do mnie.

Druga nowa umiejętność piłkarska Kubusia: zaczął kopać do piłki. Zresztą nie tylko do piłki, ale do wszystkiego co się da. Inna sprawa, że nie zawsze mu się udaje trafić. Ale to dopiero początki i już tatuś go wyszkoli w odpowiednim kierunku. Coś czuje po kościach, że jak tylko przyjdzie wiosna, to zaczną się męskie wędrówki na pobliskie boisko...

Ząbek

Kubuś został dziś w nocy posiadaczem kolejnego ząbka. Szóstego! Mamy zatem już wszystkie jedynki oraz górne dwójki. Musze doczytać jakie zęby i kiedy będą następne.

Kubusiowe ząbki są myte raz dziennie. Kuba lubi mieć myte zęby. A właściwie bardziej lubi pastę do zębów. Jak pastę zliże wówczas buziaka zamyka. Mycie skończone. Ząbki zawsze myje tato.

10 grudnia 2007

11 miesięcy

Kubuś dzisiaj kończy 11 miesięcy.
Krótkie podsumowanie, co Kubuś potrafi robić:
- bawi się w "kosi-kosi", "Idzie rak" i "Warzyła myszka kaszkę";
- potrafi zrobić "pa-pa", bić brawo, robić "halu-halu" (dla niewtajemniczonych: głaszcze się po głowie);
- od 2 tygodni samodzielnie chodzi;
- używa swojego języka, potrafi zaprotestować specyficznym dźwiękiem, gdy czegoś nie chce zrobić.
- rozumie co znaczy "nie", wie kto to jest" mama", "tato", "dziadek", "zegar";
- reaguje na powiedzenie: "Idź i pokaż tacie co mama Ci dała" oraz "Daj mi zabawkę";
- bawi się piłeczką, potrafi ją odrzucić do osoby z nim się bawiącej;
- sam pije z kubka (ale tylko wodę w wannie);
- bierze do jednej rączki więcej niż jedną zabawkę, uderza jedną o drugą, wie jak zapuścić pozytywkę (ciągnie za sznurek);
- wie, że jedna z zabawek ma magnes na którym zabawka wisi na lodówce i często sam potrafi zawiesić zabawkę na lodówce. Jednak jeszcze nie wie, że magnes i drewno nie współpracują, bo to samo próbuje robić na szafkach z drewna
- wie, że pilot służy do załączania telewizora, ale jeszcze nie wie, że pilot ma przyciski które do tego służą, bo bierze pilota do ręki i kieruje go w stronę TV, myśląc że zadziała.

8 grudnia 2007

Kuchnia

Kuba nie lubi kuchni. To znaczy nie lubi, gdy ktoś w tej kuchni przebywa i próbuje tam coś zrobić. W takich momentach łapie się nóg, wiesza się na nich, pląta się pod nimi. W ostateczności zaczyna zawodzić. W końcu zdesperowany kucharz opuszcza kuchnię i gdy jest w domu sam, to czeka na pomoc z zewnątrz. Głodny.

Sam Kubuś jednak w kuchni lubi przebywać. Ostatnio nauczył się otwierać szuflady. W tej najniższej ma sitka, łyżki drewniane, foremki do ciastek. Wywala na podłogę, a potem chowa lub podaje komu popadnie. Coraz częściej jednak zaczyna też otwierać szafki. I tutaj już gorzej, bo jeszcze jestem w stanie przeżyć jak walają się wszędzie foremki, ale co innego jak otwiera szafę z garnkami, jedzeniem czy ze śmietnikiem. Zabezpieczenia są, ale skutecznie zabezpieczają dostęp do szafek również innym domownikom. Stąd wiszą bezużytecznie. Aż do dzisiaj.

Historia dzisiejsza: Kubuś siedział w kuchni i wygrzebywał zawartość szuflady. Dziadek doszedł do wniosku, że tak ładnie się bawi, to mu przeszkadzać nie będzie. W pewnym momencie zrobiło się cicho. W końcu gdy cisza się przedłużała dziadek zdecydował się zobaczyć, co wnuczek porabia. I co zobaczył? Kubeł na śmieci na środku kuchni, a pośrodku nich Kuba dokładnie ogładający każdą rzecz. Na szczęście dopiero się zapoznawał z cenną zawartością i nie zdążył ich jeszcze zjeść!

7 grudnia 2007

Pierwsza krew

Kubuś upuścił dziś sobie krwi. Na szczęście tylko postraszył, bo nic poważnego się nie stało.
Kubuś lubi skakać w miejscu i choć już tyle razy się mu tłumaczyło to jeszcze nie dotarło. Zatem skakał sobie koło krzesła i tak niefortunnie, że uderzył się swoim najnowszym piątym ząbkiem w kant krzesła. Kuba w ryk, krew się polała. Koszulka brudna, policzek umazany. Trochę czasu zleciało, zanim Kubuś się po wielkim płaczu uspokoił. Pewnie biedaka mocno bolało. No i ma teraz niewielki krwiak na dziąsełku....
Nie mniej jeszcze do niego nie dotarło, że takie skakanie to nie prowadzi do niczego dobrego. Dalej skacze... Mam tylko nadzieję, że następnym razem nie wybije sobie zęba.

5 grudnia 2007

Herbata

Wczoraj wieczorem doczytałam, że Kosmitkowi Aleksandrowi udało się niepostrzeżenie ściągnąć kubek z herbatą ze stołu. Kubuś albo umie czytać (i się do tego nie chce przyznać) albo podsłuchał gdy opowiadałam Witkowi przygodę Kosmitkową, bo dziś wywinął nam dokładnie ten sam numer. Filiżanka z herbatą stał sobie na stole. Wcale nie na brzegu, tylko trochę dalej, więc teoretycznie była bezpieczna. W pokoju trzy dorosłe osoby, ale każda zajęta czymś innym.
Kubuś kręcił się po pokoju i nagle słyszę wrzask Kuby i widzę jak leci na niego herbata. Byłam przekonana, że to ta herbata, która dopiero co Witek zaparzał. Już miałam wizje III stopnia oparzenia i Kubę w szpitalu. Na szczęście herbata była zimna i skończyło się na naszym przerażeniu i zmianie ubranka na suche. Ufff! Tym razem się upiekło, jednak Kubuś dał nam kolejną nauczkę.

4 grudnia 2007

Prysznicowanie

Kilka tygodni temu niebieska wanienka Kubusia została przeniesiona do dużej wanny i to tam następuje Kubusiowa kąpiel. Wcześniej wannę i przewijak układaliśmy w kuchni na stole i w taki to oto sposób Kuba zażywał wieczornej kąpieli przez 10 miesięcy. Jednak zostaliśmy zmuszeni przenieść ją do łazienki, z powodu fal które zalewały nam jadalnię i które z dnia na dzień były coraz większe.

Kąpieli w dużej wannie Kuba nie lubi. Jednak postawiona niebieska wanienka w dużej wannie to co innego! Można kubkiem wylewać wodę z wanienki do wanny, wyrzucać kaczkę i wieloryba a potem udawać się na ich poszukiwanie. No i można pluskać do woli. Ostatnio kąpiele zostały jeszcze utrudnione, bo Kuba odkrył, że w wannie też można stać. W związku z takim stanem rzeczy, Kubuś został sprysznicowany. Nie za bardzo mu się to podobało... to znaczy podobało mu się same polewanie wodą, ale sama kąpiel była za krótka! Nie było kaczuszki i wieloryba! Nie było pluskania! Tylko jakieś tam szybkie polanie wodą, namydlenie i spłukanie. No i oczywiście prysznicowanie zakończyło się płaczem protestu...

Stanęło na kompromisie: 4 razy w tygodniu będzie prawdziwa kąpiel z kaczuszka i cała resztą. A 3 razy w tygodniu szybki prysznic. Kuba chyba się z tym pogodził, bo dziś po krótkim prysznicu było znacznie spokojniej. Jutro będzie prawdziwa kąpiel.

Rożki

Kubusiowi zaczynają rosnąć rożki. Na chwilę obecną są jeszcze całkiem malutkie i dopiero kiełkują. Zaczęło się to kilka dni temu. Jak się to objawia? Kuba zaczyna być uparty i wściekły gdy coś nie jest po jego myśli. Na przykład dzisiejsza historia: Kuba koniecznie chciał się dostać do kubła z brudnymi pieluszkami, który wystawiłam przed drzwiami wyjściowymi w celu opróżnienia go. Kuba wyczaił, że koło drzwi stoi coś czego tam wcześniej nie było. Mówię mu: "Kubuś to są brudne pieluszki. Beee. Nie wolno ich ruszać", a następnie złapałam go za rączkę i chciałam go zabrać do innego miejsca w pokoju. O nie! Kuba wściekłym rykiem dał znać, że on nigdzie nie idzie. On zostaje! I w ramach protestu powiesił mi się na rękach.
Puściłam go na ziemię. Siadł i znów czołga się w stronę tych pieluch. Zabrałam go pod ramionka. Wściekły ryk i walenie nogami o podłogę. W końcu wzięłam go na ręce i usiadłam z nim na krześle. Wywijał się jak węgorz cały czas rycząc z rozpaczą. Dopiero po chwili się uspokoił...

Podobne sytuacje się zdarzają, gdy zaczyna grzebać w moich książkach w sypialni lub gdy chcę go wyprowadzić z sypialni. Zazwyczaj kończy się podobnie: trzeba go zabrać na ręce i wynieść, bo sam jak osioł zaprze się w miejscu i nie ruszy się z miejsca. Nie pomaga trzymanie go za rękę i delikatne narzucanie kierunku. O nie!

A swoją drogą, to razem z Witkiem się zastanawiamy, czy te rożki to ma po mamie czy po ciotce Alle? Bo tatuś był aniołkiem i rożków nie posiadał w dzieciństwie...

30 listopada 2007

Myszka i spółka

Kuba od urodzenia spędza dużo czasu przed komputerem. Gdy był całkiem malutki, brałam go na poduszkę i spał mi na kolanach. Ja w tym czasie rozmawiałam przez skype'a lub dokształcałam się na forach internetowych dla mam. Kubuś wówczas bardzo nie lubił samotnego leżenia w łóżeczku czy gdziekolwiek indziej. Był przylepą. Stąd praktycznie od urodzenia miał przed sobą monitor, klawiaturę, mysz i kamerkę internetową. I tak mu zostało do dzisiaj.

Jego ulubioną zabawką jest... mysz. Ma nawet swoją, starą zepsutą myszkę. Czasem wydobyta z pudła z zabawkami robi za autko. Jednak już od jakiegoś momentu leży bezużyteczna, bo Kuba odkrył że znacznie fajniejsza jest myszka świecąca na czerwono i posiadająca ogonek za który można ją targać do woli. Kwestią czasu pozostaje jak długo mysz będzie mieć ogon. Zazwyczaj chwila nieuwagi rodziców i cisza w pokoju oznacza, że Kuba dorwał mysz i próbuje ją za wszelką cenę zabrać z sobą.

Kuba lubi również rozmawiać z babcią przez skype'a. Popisuje się wówczas jak mało kiedy. Ale tylko wtedy gdy babcia jest widoczna na monitorze i do niego gada. Jak babcia jest niewidoczna, to nawet jak gada jest ignorowana. Ostatnio nawet babcia na odległość robi za nianie. Gadając zabawia Kubę, a dziadek w tym czasie gotuje sobie obiad.

Komputer (podobnie zresztą jak książki) staje się wrogiem wówczas gdy rodzice zamiast bawić się z Kubą chcą sobie posiedzieć i posprawdzać różne rzeczy. Zazwyczaj kończy się to wściekłym okrążaniem rodzica siedzącego przed biurkiem, wyrywaniem myszy spod ręki, waleniem w klawiaturę, a w ostateczności włażeniem pod biurko i wyrywaniem kabli. A wszystkiemu towarzyszy zawodzenie i pokrzykiwanie urażonego dziecka.

27 listopada 2007

Chodzenia ciąg dalszy...

Kubuś robi coraz większe postępy w stawianiu pierwszych samodzielnych kroczków. Dzisiaj już znacznie odważniejszy co chwila się puszczał mebli i samotnie pokonywał niewielkie dystanse.

Wróciliśmy dziś z Witkiem do domu. Kubuś stał z kubeczkiem na środku pokoju. Jak tylko nas zobaczył wyciągnął rączkę z kubkiem chcąc nam go dać. Byliśmy jednak na tyle daleko, że musiał do nas podejść. Zawołałam go, a on jeszcze bardzo niepewnie podszedł do nas! To było około 5 kroków! Tak niedawno się ekscytowałam tym, że dźwiga główkę, siada, raczkuje, stoi.... Teraz że już chodzi. A pewnie niedługo będziemy wyczekiwać pierwszych słów...

Pierwsze kroczki

25 listopada 2007

Sztuka nakarmienia Kubusia

Ostatnio dużą sztuką stało się karmienie mojego Synka.
Po pierwsze: momentami Kuba zachowuje się jak prawdziwy Amerykanin. Z chwilą posadzenia go w krzesełku, natychmiast wywala nogi na stół. I nie da się dziecka przekonać, że nogi powinny być pod stołem. Nie wiem skąd on to przyzwyczajenie ma, bo na pewno nie po rodzicach. Filmów jeszcze nie ogląda. Nie jada z innymi ludźmi. To się chyba dostaje tutaj narodowością
Po drugie: w ostatnim czasie zrobił się złośliwy. Z premedytacją stara się trafić w talerz trzymany w ręce osoby karmiącej.
A po trzecie: uwielbia przygryzać łyżeczkę i momentami wręcz trzeba mu ją wyrywać z dzioba.

Zatem karmienie Kuby nie należy do prostych czynności. Talerz musi być mocno trzymany w ręce, trzeba unikać nóg celujących w ten talerz, rąk próbujących talerz wyrwać i tych samych rączek próbujących zanurzyć się w papce jedzeniowej. A gdy już się uda trafić bez upuszczenia zawartości jedzenia na wierzgającego kończynami Kubusia, to jeszcze na koniec jest walka o łyżeczkę.

Na szczęście zjada wszystko. Nie wybrzydza w mięskach,warzywach i owocach. Te ostatnie służą jako przynęta i do każdego posiłku muszą być. Gdy Kuba nie do końca jest przekonany, czy chce zjeść, dajmy na to brokuły w sosie serowym, zawsze można czubek łyżeczki zanurzyć w musie gruszkowym. Kubuś najpierw popatrzy z podejrzeniem na łyżeczkę, a potem łaskawie otwiera buzię. Na szczęście nie przeszkadza mu, że pod gruszką jest brokuł. Trzeba być tylko sprytnym i pilnować, żeby nie widział, że próbujemy go oszukać. Bo Kubuś też jest sprytny i wtedy buziaka nie otworzy.

Teraz czekamy na to, aż Kuba zacznie się sam domagać łyżeczki. Wtedy to chyba najprostszym wyjściem będzie karmienie go gołego w wannie. Po zjedzeniu weźmie prysznic i nie trzeba się będzie martwić o to jak wywabić plamy z tych słodkich, niebieskich ubranek.

23 listopada 2007

Pierwsze kroczki

Kubuś powoli zaczyna stawiać pierwsze samodzielne kroczki. Chodzi już od dawna., bo od ponad miesiąca chodzi przytrzymując się mebli. Trzymany za rączkę też ładnie drepce. I chociaż wydaje się, że z chodzeniem nie ma już problemów, to zawołany: "Kubuś chodź do mamy", spada na cztery łapy i zgrabnie doraczkowuje do mamy.

Aż to dzisiaj, dokładnie przed 10 minutami postawiłam Kubusia na środku pokoju. Mebli nie miał w zasięgu ręki. Spodziewałam się, ze zaraz padnie na tyłek i doczłapie do kanapy. I w tym momencie zaskoczył wszystkich siedzących w pokoju. Najpierw zrobił 2 kroczki. Stanął. Pomyślał. I zrobił dwa kolejne. Tym sposobem dotarł do kanapy. Hura! Mamy dreptusia w domu! Jeszcze bardzo niewprawnego, ale wygląda na to, że wreszcie się odważył. Pewnie niedługo będzie sam biegał po pokoju :)

22 listopada 2007

Święto Dziękczynienia

Dzisiaj w USA obchodzi się Święto Dziękczynienia. Chociaż jesteśmy tutaj ponad 2 lata i jest to nasze trzecie "Święto Indyka" to jakoś nigdy nie mieliśmy ochoty celebrować. Stąd dla nas był to zwykły dzień wolny od pracy. Długi weekend, bo piątek też jest wolny.

W tym roku postanowiliśmy świętować. W końcu mamy w domu małego Amerykanina, więc trzeba go uczyć tradycji kraju w którym się urodził.

Święto Dziękczynienia jest obchodzone w czwarty czwartek listopada na pamiątkę pierwszego dziękczynienia pielgrzymów którzy przybyli do Ameryki. Dziękowali za przeżytą zimę i za pomoc jaką otrzymali od Indian. Dla Amerykanów jest to święto ważniejsze niż Boże Narodzenie. Nie wiąże się z prezentami, świąteczną bieganiną. Wieczór spędza się spokojnie w gronie rodziny, przy suto zastawionym stole. Króluje na nim pieczony indyk z sosem żurawinowym, słodkie ziemniaki, zielone warzywa...Wszystko to, co ponoć było na stole pierwszych pielgrzymów. Odmawia się też wspólną modlitwę jako dziękczynienie za miniony rok, za dobre życie, za to że dzieci pięknie rosną, za wzajemną obecność i wsparcie. Tak rzadko my Polacy potrafimy dziękować za to co już jest. Znacznie prościej nam prosić....

U nas też będzie pieczony indyk nadziewany żurawinami i jabłkami. Do tego słodkie ziemniaki, fasolka szparagowa i brokuł. A na deser sernik z żurawinami. Podziękujemy za wspaniałego i zdrowego Synka, który świetnie się rozwija, za pomoc Rodziców w opiece nad nim...

Happy Thanksgiving!

Kubuś obsikiwacz

Kubuś lubi obsikiwać ludzi. Od samego początku. W szkole rodzenia uprzedzali, że dzieci po otwarciu pieluszki bardzo często lubią zrobić siusiu. Chłopcy zasługują na szczególną uwagę, bo leją do góry i mogą oblać nie tylko siebie samego, ale cała okolicę. No więc od samego początku zawsze była w pogotowiu pieluszka tetrowa, którą zaraz po rozpięciu pieluszki przykrywało się "ptaszka". W ciągu dnia pieluszka przynajmniej raz była mokra. W którymś tam momencie rodzice zajarzyli, że jak Kuba myśli żeby się obsikać, to w milczeniu się skupia, a nie jak zawsze kopie nóżkami o przewijak. Tak więc można było łatwo przewidzieć i w razie czego zastosować numer z pieluszką tetrową.

Im starszy jest Kuba, tym rzadziej mu się jednak taki numer zdarza. Nie mniej jednak, jak już się zdarzy, to... Kuba zrywa boki z radości. Dosłownie śmieje się w głos jakby dopiero co usłyszał kawał roku. Zastanawiam się tylko co go tak cieszy: to że nas obsikuje, czy to, że nas zaskakuje. Bo my rodzice -gapy ostatnio nie zawsze mamy pieluszkę tetrową pod ręką i jak już Kubuś zaczyna lać to nas faktycznie zaskakuje...

19 listopada 2007

Bru, bru, bru...

Kubuś jest pojętnym uczniem, choć dopiero od niedawna.
Dzisiaj nauczył się robić bru, bru... Robi się to tak: wydaje się dźwięk przy zamkniętych ustach, równocześnie uderzając palcem po dolnej wardze.
Po obiedzie przystąpiliśmy do lekcji. Kubie bardzo się podobało jak robiłam to ja lub tato. Jednak nie za bardzo wiedział co zrobić żeby wyszło to bru. Jeździł paluszkiem po wardze, ale dźwięku nie było. Trudno sobie pomyślałam, jak nie dzisiaj to nauczy się innym razem. W końcu pa pa też długo się uczył.

Jednak ku mojemu zdziwieniu wieczorem, podczas zabawy, samo mu wyszło. Parę razy powiedział: bru, bru, ale bez paluszka. Aż tu w pewnym momencie zajarzył: mruczał i paluszkiem uderzał po wargach. No i wyszło! Potem to już bru, bru było wszędzie: w wannie, po kolacji i w łóżeczku.
Ciekawe jak będzie jutro? Będzie pamiętał?

18 listopada 2007

Piąty ząbek i zgrzytanie zębami

Od bodajże 3 dni Kuba jest posiadaczem 5 zębiska: czyli prawej górnej dwójki. No nareszcie wylazła! Mam nadzieję, że znów będziemy mogli liczyć na przespane nocki :)

Mam też duużą nadzieję, że niedługo znudzi się Kubie zgrzytanie tymi zębiskami! Zazwyczaj odbywa się to tak, że jak się już znudzi zabawkami, to przypomina sobie, że ma jeszcze zęby i one przecież też służyć mogą do fajnej zabawy. I zgrzyta podczas jedzenia, gdy znudzi mu sie otwieranie paszczęki, zgrzyta z samego rana gdy mama nie chce go wypuścić z łóżka czy w ciągu dnia dziadkowi, żeby się w duchu pośmiać z ciarek łażących po dziadkowych plecach..

14 listopada 2007

Strachy...

Kubuś boi się głośnego śmiechu, bąka i nakręcanej lokomotywy. Chyba nie przepada za hałasem. Nie lubi być sam. Od maleńkości. Gdy był noworodkiem, bał się samotnego leżenia w dużym łóżeczku. Wolał się przytulić do mnie czy do tatusia. Nie lubi gdy jestem w domu, ale zamykam się sama w łazience. Nie wiem, czy się boi, że go zostawię, czy po prostu jesteś nieszczęśliwy, że go ze mną nie ma.

Nie boi się ciemności. Śpi w ciemnym pokoju, odważnie wchodzi do ciemnych pomieszczeń. Nie boi się schodzić z kanapy głową w dół, nie boi się wody... Ja się boję wody. Tato się ze mnie śmieje, że Kuba odważnie nurkuje, a ja się trzęsie gdy muszę razem z nim zanurzyć głowę.

12 listopada 2007

Groszek i spółka

Dzisiaj pierwszy raz Kuba jadł sam. Na kolację był gotowany groszek, marchewka, brukselka i dynia. W malutkich kawałkach, żeby się nie zakrztusił i żeby było łatwo pogryźć bezzębnymi dziąsełkami. Bez żadnych dodatków, co bym nie miała za dużo sprzątania i pranie :)

Do buźki samodzielnie nie udało się trafić, ale jedzenie świetnie się rozgniatało w małych łapkach. A ja nie miałam najmniejszego problemu z karmieniem, tak był zajęty łapaniem groszku na talerzu. Będziemy dalej próbować samodzielnego jedzenia. Choć pewnie na początek nie będzie to spaghetti z sosem pomidorowym :)

Ostatnio również po raz pierwszy skosztował cytrusów. Zaczęliśmy od cytryny. Ku zaskoczeniu wszystkich, tylko się skrzywił i lizał dalej. W zeszłym tygodniu przyszedł czas na grejpfruta. Natomiast dzisiaj, nie mógł się oderwać od pomarańczy i dziadka, tak mu smakowało! Dziadek nie nadążał z obieraniem. Rośnie nam owocowy maniak :)

9 listopada 2007

Pa pa mamusiu...

Jakiś czas temu Kuba nauczył się robić pa pa. Było to mniej więcej w połowie października. Na początku to było pa-pa bardzo nieśmiałe i tylko wtedy gdy szedł spać. Machał łapką na dobranoc. Niedawno nauczył się robić pa-pa z rozmachem. Całym sobą, z radością:) Najczęściej macha jak wychodzę do pracy. Jak tylko założe kurtkę i mówię: "Synku, mama już musi iść" zaczyna machać. Już po moim wyjściu stoi z dziadkiem w oknie i robi pa pa mamusiu.... Długo, bo do momentu aż zniknę mu z oczu. Nie zawsze z przyjemnością rano opuszczam dom, zostawiając Kubusia, ale to jego radosne pożegnanie zawsze poprawia mi humor!

8 listopada 2007

Porządek po Kubusiowemu

Pierwszą rzeczą, którą Kubuś robi z samego rana jest uporządkowanie domu. I nie sprowadza się to tylko do jego zabawek. Zazwyczaj więc jego dwie półki: jedna z książeczkami, a druga z autkami i pilnującym ich misiem zostają oczyszczone z zawartości. A zawartość zostaje wywalona na podłogę.
Wówczas Kuba zupełnie traci zainteresowanie swoim kątem i rozpoczyna polowanie na pilota od telewizora, mysz od komputera, okulary, długopisy...

Każda nasza (czyli nas rodziców i dziadka) próba ułożenia z powrotem na miejsce zabawek kończy się tak samo. No cóż, najwyraźniej rodzice są zupełnie pozbawieni smaku i nie znają się na dziecięcych wizjach świata!

Prawie 10 miesieczny check -up

Zaniedbałam coś ostatnio zaniedbała Kubusiowy pamiętnik. Spróbuję więc od nowa. Wiele rzeczy pamietam, ale jak to pamieć bywa zawodna i za kilka lat mogę nie pamiętać. Mogę nie pamiętać, że pierwszy ząbek się pojawił we wrześniu, 2 dni przed tym jak Kubuś skończył 8 miesięcy. A 4 dni później miał juz kolejnego. Dzisiaj, jak to mówi Tato, jest już zajączkiem, bo ma dwa na dole i dwa na górze. Gryzie wszystko co popadnie. Łącznie z dziadkowymi nogami :)

Kuba raczkuje. Od końca września. Trochę mu na początku pomogłam, bo długo nie chciał sam zacząć. W końcu któregoś dnia zrobiłam wieżę z klocków i tak długo wędrowaliśmy razem po pokoju, ja z wieżą a Kuba w pogoni za nią, że załapał o co chodzi! Tak trochę śmiesznie mu to wychodzi, bo nie raczkuje tradycyjnie, czyli po kolankach, ale siedzi na jednej nóżce i odpycha się drugą. Bije rekordy w szybkości! Zwłaszcza, gdy ktoś otworzy łazienkę czy sypialnię. Wtedy jak najszybciej stara dorwać się do szczotki klozetowej lub gazet na moim stoliku nocnym.

Sam zaczyna chodzić. Jeszcze się przytrzymuje mebli, ale już bez najmniejszego problemu sam wstaje i potrafi utrzymać równowagę. Jednak tego pierwszego samodzielnego kroczku jeszcze nie zrobił. Ale pewnie już niedlugo....

No i wreszcie po dluuugim oczekiwaniu doczekaliśmy się pierwszych słów! I wcale to nie była mama i tata. Pierwszym bardzo ważnym słowem było ne!!!! czyli nie! Dopiero potem było meme, co w Kubusiowym języku oznacza mama. Mówi najczęściej wtedy gdy czegoś bardzo nie chce, jak na przykład wyrodni rodzice wsadzą go do kojca i każą tam siedzieć. Oj, wtedy lametuje na cały dom, krzyczac nenenenenenene......

19 sierpnia 2007

Ząbkowanie?

Chyba zaczynamy ząbkowanie. Już ponad miesiąc Kuba pięknie sypiał w nocy, a od kilku dni nie śpi najlepiej, często się wybudza i uspokaja dopiero po posmarowaniu dziąsełek żelem. A do tego ślini się do potęgi i od 2 dni nie chce jeść nic poza mlekiem. Mam nadzieję, że Mu szybko się te ząbki pojawią i że nie boli aż tak bardzo.

Babcia codziennie sprawdza czy aby przypadkiem nie jest już posiadaczem pierwszego zęba! Ponoć osoba, która pierwsza znajdzie pierwszego ząbka dostaje super czekoladę!

A z innych nowości to od wczoraj próbuje wstać! Wczoraj przyuważyła babcia, że próbuje łapać szczebelków w łóżeczku, a dzisiaj z rana posadziłam Kubę w łóżeczku z zabawkami i sama próbowałam się jeszcze zdrzemnąć. W pewnym momencie spojrzałam na łóżeczko, żeby zobaczyć co wyprawia, a Kuba klęczał, przylepiony do szczebli. Już się nie mogę doczekać gdy wstanie! Jutro będziemy obniżać materac na niższy poziom. Tak na wszelki wypadek...

12 sierpnia 2007

Rośniemy...

No i znów trzeba było pojechać na zakupy ubraniowe. Synek wyrósł praktycznie ze wszystkich bodziaków, a większość spodenek jest za krótka. Z jednej strony nie możemy się doczekać żeby mu założyć większe ubranko, a z drugiej żal odkładać do lamusa te wszystkie malutkie i słodkie ubranka. Czasem by się chciało znowu zobaczyć takiego maleńkiego Kubeczka....

Tak więc dzisiaj Kuba stał się dzisiaj posiadaczem słodkich bodziaków z długim i krótkim rękawkiem, kilku par spodenek i polarowego kompleciku na jesień. Wciąż nam brakuje kurteczki i kilku cieplejszych rzeczy na jesień - zimę. Pewnie niedługo trzeba będzie również kupić pierwsze buciki...

4 sierpnia 2007

Basen

Kuba od 5 miesiąca życia chodzi na basen. Dziś był półmetek z pierwszych zajęć pływania. I poszło mu wspaniale! Rozdawał wszystkim uśmiechy, nurkował, kopał w piłeczkę i nawet się nie skrzywił gdy trzeba było poćwiczyć pływanie na plecach.

Zazwyczaj jest już trochę zmęczony po całym dniu i godzina szósta po południu to nie najlepszy czas na lekcje pływania. Pewnie w głowie ma tylko jedno:"gdzie jest moje łóżko?".
Tydzień temu pobił rekord w marudzeniu. Zebrało się pewnie wszystko na raz: zmęczenie, brak mamy w wodzie i nie było mu trochę zimno. Stąd pobił wszystkich na głowę, bo w ogóle nie mógł się skupić na tym co robi, nic mu nie odpowiadało i ciągle płacz i płacz. Więc po takich przeżyciach, trudno się dziwić, ze dziś się trochę obawiałam, że może być podobnie. A tu taka niespodzianka!

A co robimy na tym basenie? Mnóstwo fajnych rzeczy! Dużo śpiewamy, co ułatwia malcom kojarzenie pewnych czynności. Przy pomocy rodziców maluchy pływają na pleckach, nurkują. Poza tym ćwiczymy obrót z pleców na brzuszek, skakanie z murku do wody. Wszystko jest w formie zabawy. Myślę więc, że to nie ostatnie lekcje pływania Kuby.

19 stycznia 2007

Pępuszek

Kuba dziś zgubił pępek! Znacznie szybciej niż przypuszczaliśmy, bo przecież Kuba ma dopiero tydzień. Wreszcie możemy bez obaw wykąpać Kubę w jego nowej wanience. Może dzięki temu polubi choć trochę kąpiele i nie będzie tak płakał?

A pępuszek schowałam do zielonego pudełka.

16 stycznia 2007

Trudne początki..

Z tych pierwszych dni bycia razem my jako rodzice zapamiętaliśmy kilka rzeczy.

Przede wszystkim Kubusiowy płacz. Gdy nie mógł się najeść do syta. Gdy lekarze mówili, że musi mu wystarczyć to co produkują piersi, a najwyraźniej nie wystarczało. My jako początkujący rodzice zupełnie nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy. Dopiero gdy po kilku dniach wargi dziecku spierzchły i gdy pieluszka przez długi czas była sucha dotarło do nas, że coś jest nie tak. Na szczęście w porę udało nam się to zauważyć i nie wylądował przez nasz brak wiedzy w szpitalu. Nigdy nie zapomnę, gdy w końcu dostał butelkę z mlekiem jak spokojnie i długo po niej spał!

Nie zapomnę widoku Kubusia śpiącego u taty na klatce piersiowej. Najsłodszy widok jaki kiedykolwiek widziałam.


Spokój Synka gdy spał. Jak aniołek, taki malutki w tym dużym łóżeczku.

Nasze potworne zmęczenie. Nie wiedzieliśmy, że można być aż tak nie wyspanym. Nie spaliśmy przez 2 noce w szpitalu, a w domu to po 2-3 godziny w ciągu całej nocy. W tym momencie brakło nam kogoś z rodziny, kto pomógł by nam w tych trudnych początkach rodzicielstwa...


12 stycznia 2007

Poród

Ostatnie dni przed porodem były już bardzo męczące, chociaż wciąż chodziłam do pracy i świetnie się czułam. Wciąż jednak miałam wrażenie, że Kuba urodzi się przed terminem i wsłuchiwałam się w organizm wyszukując oznak porodu. A tu nic się nie działo.... Termin wyznaczony na datę porodu naszego Maleństwa był 9 stycznia.

Pierwsze skurcze sugerujące, ze poród sie zbliża zaczęły sie w niedzielę 7 stycznia. O godzinie 3.30 w nocy były co 10 minut, jednak po godzinie czy dwóch zanikły. W poniedziałek z samego rana zadzwoniłam do szefowej, że mój Synek zaczyna się chyba dobijać na świat i że już do pracy nie przyjdę. Przyszły tato zadzwonił do szefa, że go nie będzie w poniedziałek w pracy. Synek jednak wcale nie śpieszył się na świat, bo przez większość dnia skurcze były prawie niewyczuwalne. Dopiero późnym popołudniem zrobiły się trochę bardziej odczuwalne. Były regularne co 10 minut i tym razem nie zanikały. W tym czasie, aby jakoś skrócić sobie czas oczekiwania obejrzeliśmy jakiś film w telewizji, zjedlismy kolacje. Jednak wciąż nic się nie działo. Dla pewności, żeby wiedzieć co robić dalej około 21.00 zadzwoniłam do szpitala z pytaniem co mam robić, przyjeżdżać czy czekać. Pielegniarka najpierw wypytała o wszystkie detale, a potem stwierdziłą, ze trzeba czekać, bo to nasze pierwsze dziecko, akcja porodowa może sie jeszcze rozkręcać przez kilka dni i że mamy zadzwonić jeszcze raz jak skurcze bedą co 5 minut.
Aby trochę przyspieszyć, bo jednak chciałam urodzić w najbliższym czasie a nie za tydzień, wyruszyliśmy na wieczorny spacer po okolicy. Wędrowaliśmy po ciemnych i spokojnych uliczkach około godziny. Po powrocie do domu skurcze nieznacznie przyspieszyły, były teraz co 7 minut,. W pewnym momencie były jednak co 2 minuty, po czym znów zwalniały i pojawiały sie po 7 minutach. No i zaczynały boleć. Około północy zadzwoniłam na oddział położniczy jeszcze raz. Tym razem pielęgniarka zaprosiła nas na oddział. Pojechaliśmy.

Na szpital wybraliśmy UW Medical Center. Tam pracowała moja pani doktor, było w miarę blisko i i personel, z wcześniejszych wizyt, wydawał sie być miły. Na oddział położniczy dotarliśmy około pierwszej w nocy. Był to już 9 stycznia. Po wszelkich formalnościach, które wydawały sie trwać wiecznie: wywiadzie najpierw z pielęgniarka, potem studentem medycyny, który okazał sie być Polakiem, i w końcu badaniu przez lekarza okazało się, ze rozwarcie jest tylko 1 cm i wygląda na to, że nic tam po nas. Skurcze były jednak bardzo często i były tak bolesne, że z ledwością wyobrażałam sobie dalszy ciąg. Lekarz zaproponowała mi morfinę. Zgodziłam sie bez większych oporów, po czym jeszcze przez godzinę leżałam na obserwacji, aby być pewnym, ze Synek nie zasypia i dobrze sie czuje po środku przeciwbólowym. Na szczęście wszystko było bardzo dobrze, wiec się zebraliśmy i pojechaliśmy do domu.
Kolejne 4 - 5 godzin to był jeden wielki koszmar. Przynajmniej tak to oboje z Witkiem wspominamy. Poszliśmy do łóżka, z nadzieją, że może chociaż trochę uda nam sie zdrzemnąć. Nic z tego. Morfina na ból praktycznie mi nie pomogła. Zwolniła i uregulowała jednak skurcze i teraz co 5 minut miałam mniej więcej minutę trwający skurcz. Następnie zapadałam w stan jakiegoś odrętwienia (tak działa morfina) i znów za 5 minut zwijałam sie z bólu. Ani ja nie spałam, ani Witek. Próbowałam oddychać tak jak uczono mnie na szkole rodzenia, ale nie bardzo to pomagało. Chyba o 7 rano mąż zadzwonił ponownie na oddział położniczy z informacją, ze nie radzę sobie już z bólem i co mamy robić. Kazali przyjeżdżać. Znowu wywiad z pielęgniarka, ze studentem i na koniec z lekarzem. Tym razem badanie wykazało, że jest postęp i są 4 cm rozwarcia. O dziewiątej rano oficjalnie zostałam przyjęta do szpitala.

Dostaliśmy pokój w końcu korytarza. Była łazienka, fotel bujany, kanapa dla męża. Ja od razu poszłam do łóżka. Podłączono mnie do aparatury monitorującej skurcze i bicie serduszka Maluszka. Zaraz na początku padło również pytanie, czy chcę dostać znieczulenie zewnątrzoponowe. Po tylu godzinach bólu, to było najlepsze co mogli mi zaproponować! Pomimo, ze w moich wcześniejszych planach chciałam rodzić bez znieczulenia. Dostałam śniadanie, którego nie zdążyłam już zjeść, bo pielęgniarka podłączała mi kroplówkę. A potem było już za późno, bo pojawił się anestezjolog. Bałam się tego momentu wbijania igły w okolice kręgosłupa, ale nie było tak źle. Lekarz i pielęgniarka cały czas do mnie mówili, zabawiali, tak że nie miałam za bardzo możliwości myśleć o tym, co tam lekarz robi. Za pierwszym razem gdy się wbijał ruszyłam się i to był chyba powód dla którego musiał cały zabieg powtórzyć. Za drugim razem wyszło idealnie. Na koniec wstrzyknął środek przeciwbólowy, poczułam tylko zimno rozchodzące sie po plecach, a za jakieś 20 minut przestałam wreszcie odczuwać ból. Wygodnie się ułożyłam, Witek położył się na swojej kanapie i oboje chyba zasnęliśmy wsłuchani w miarowo bijące serduszko naszego Synka.

O godzinie 11.00 było już 6 cm. Pielęgniarka nas doglądająca stwierdziła, że jeszcze przed piętnastą powinnam urodzić. Zaczęła nawet powoli przygotowywać wszystko do porodu. Jak mocno się myliła! O trzynastej wciąż było te 6 cm,chociaż skurcze według wykresów były bardzo silne i praktycznie co 2 minuty. Lekarz podjął decyzję, że chyba czas przebić pęcherz płodowy i podać oksytocynę. Dostałam też drugą dawkę znieczulenia i od tego momentu byłam uziemiona w łóżku.

Dopiero około osiemnastej pojawiło się to wyczekane 10 cm. Miałam też trochę odpoczynku, bo skurcze parte poczułam dopiero jakieś półtora godziny później. W międzyczasie zmienili się lekarze. Moja lekarka nie dojechała do szpitala, z powodu śniegu który znów nawiedził Seattle i sparaliżował ruch w mieście. Pojawił się znowu nasz polski student Paweł i na rozmowie z nim i z pielęgniarką jakoś płynął nam ten czas oczekiwania. Na przyjęcie Synka już było wszystko przygotowane. Wreszcie poczułam, że Maluszek pcha sie na zewnątrz. Na pytanie jak długo ta faza porodu może trwać usłyszałam, że od kilku minut do nawet 3 godzin. Dlatego, że to moje pierwsze dziecko, to mam się nastawiać raczej na te 3 godziny. W tym momencie zwątpiłam, czy uda mi się urodzić jeszcze dzisiaj. Jednak tym razem, ku zaskoczeniu wszystkich którzy mną się opiekowali wszystko szło jak burza! Bardzo szybko Maleństwo probowało sie wydostać. Rezydenci szybko ściągali lekarza z innego porodu. Po 1.5 godzinie pojawił się na świecie malutki człowieczek, nasz synek. Była godzina 21.12. Już wcześniej mieliśmy wybrane imiona dla niego: Jakub Andrzej. Nasz malutki Kubuś!

Od razu po urodzeniu dostałam Synka na brzuch. Był cieplutki i wilgotny. Cały czas płakał. Był piękny i zdrowy. W końcu pępowina została przecięta i synek powędrował do inkubatora. Od razu założono mu czapkę, w międzyczasie go dokładnie zbadano, zmierzono i zważono.

W momencie narodzin wazyl 3780 g i mial 53 cm. Synek cały czas nie przestawał płakać. Uspokoił się dopiero gdy załączono nad nim lampę, która go dogrzała. Gdy go już zbadano, otulono w kocyk i przyniesiono mi go do nakarmienia. Kubuś nieporadnie próbował złapać brodawkę, trochę pociagnął, ale nie był najwyraźniej jeszcze głodny. Trochę jeszcze pobyliśmy razem, po czym jeszcze raz przyszła pielegniarka i go zabrała do wykąpania. Gdy już było po wszystkim, ubrano go w ubranko, założono czapkę i dostał go Witek na ręce. Synek cały czas nie spał, tylko kwilił w ramionach taty. A ja dostałam wreszcie coś do zjedzenia i delektowałam się budyniem czekoladowym, kanapką z serem i sokiem jabłkowym.
Po dwóch godzinach zostaliśmy przeniesieni do innego pokoju, gdzie spędzilismy dwie noce naszego pobytu w szpitalu. Cały poród trwał 29 godzin. No i zaliczam się do tych 5 % kobiet, które rodzą w terminie :) Pomimo ze tak długo to wszystko trwało, to nie mogę sobie wyobrazić, że mogłabym rodzić gdzie indziej, mieć innego lekarza i że całość mogłaby wygladać inaczej. Było to jedno z piękniejszych przeżyć w moim życiu.