27 lutego 2008

Pierwsze koty za płoty

Pierwszy dzień żłobka za nami. Poszło lepiej niż się spodziewaliśmy:)
Pobudka przed siódmą rano, bo trzeba Kubusia zebrać, umyć, nakarmić. Wyjechaliśmy trochę za wcześnie, ale po drodze trafiło nam się niewielki korek więc i tak dopiero przed ósmą byliśmy na miejscu. W żłobku już były dwie dziewczynki (obie z soplami, tylko czekać aż Kuba przytarga nowe).
Podczas gdy tato załatwiał z panią Julią (właścicielką) wszelkie formalności, Kubuś został rozpłaszczony i rozszalikowany oraz przebrany w jeszcze pachnące nowością mokasynki. Mokasynki bardzo mu przypadły do gustu, bo w odróżnieniu od skarpetek zostają na nogach, a do tego są milutkie i przyjemne. Skończyło się ślizganie w skarpetkach z ABS (który czasem jednak zawodził). Po przebraniu Kuba natychmiast poleciał zwiedzać teren. Zabrał dziewczynce zabawkę i próbował wleźć na zjeżdżalnię nie tą stronę co trzeba. Na pożegnanie mało co się nie popłakałam, a i tato Kubusia miał gulę w gardle. Kuba jednak pożegnanie ułatwił, bo przytulił się, dał buziaka i pomachał nam łapką.
Następne 5 godzin dłużyło nam się strasznie. Witek się pałętał w domu z kąta w kąt czekając południa gdy w końcu będzie mógł pojechać po Kubusia, a ja w pracy za nic w świecie nie mogłam się skupić na tym co robię.
Gdy tato Kubę odbierał, to Młody był tak zmordowany, że ledwie stał na nogach i przypięty w fotelik samochodowy odpadł jeszcze zanim samochód ruszył. Musiał nieźle szaleć bo rzadko mu się zdaża być aż tak zmęczonym. Nowe zabawki, nowe twarze, dzień pełen wrażeń. Ze słów pani Julii wynika, że Kuby wszędzie było pełno i nawet na minutę nie usiadł, czyli normalka:) Pięknie zjadł lunch. Wprawdzie tato nie dopytał co na ten lunch było, ale pani Julia stwierdziła, że apetyt to mu naprawdę dopisuje! A poza tym był na spacerku i ani razu nie płakał. Dzielny chłopak! Jedynie na widok taty który po niego przyjechał mina mu zrzedła. Tylko teraz nie wiem, czy to było skrzywienie spowodowane żałością, że na tak długo go zostawiliśmy samego czy raczej złością, że tato go zabiera do domu. Pewnie przekonamy się za parę dni. Na razie to mam wrażenie, że Kuba nie do końca zdawał sobie sprawę, że wychodzimy i wracamy dopiero za jakiś czas. W czwartek Kuba zostaje 6 godzin, będzie drzemka.

P.S. Tato razem z Kubusiem dostał zużytą pieluszkę. I teraz nie wiem, czy to po to żebyśmy wiedzieli co się dzieje w układzie pokarmowym, czy w ramach rozliczanie się z pieluch...

21 lutego 2008

Indyk

Kuba przyniósł mi dziś książeczkę do oglądania. No więc oglądamy: kura, kaczka, krowa, świnka... Każde coś ma charakterystycznego. Świnka różową skórę, krowa daje mleko, a kaczka tapla się w kałuży. Takim sposobem przerobiliśmy całą książeczkę. A potem idąc od tyłu pytam na wyrywki:

M: Kubuś, kto ma długie uszy?
Kuba paluszkiem pokazuje osiołka.
M: Kubuś a kto robi gul, gul, gul?
K: gl, gl, gl! I pokazuje paluszkiem indyka.

Trzeba było widzieć nasze miny! Tato Kubka aż wychylił się z kuchni sprawdzając czy się aby nie przesłyszał! Kubek pierwszy raz pokazał paluszkiem obrazek w książce i pierwszy raz powiedział jak robi indyk. A książeczka choć już trochę u nas leży, to wcześniej służyła jako gryzak i rzadko do niej zaglądaliśmy, bo Kubek zupełnie nie był zainteresowany.

Krzesła

Biegnę się pochwalić, że Kuba potrafi wejść na krzesło! Dzisiaj z rana sobie leżę w łóżku, a Kuba urzęduje w sypialni. Jak zwykle pozrzucał wszystko co było na krześle i za chwile patrzę a on już stoi na tym krześle krzycząc z radości i skacząc jak małpka. Poskakał i po chwili ładnie sam zlazł. Z kolei tato Kubusia w ciągu dnia zarejestrował również, że wchodzi na krzesła w pokoju również i niestety na obrotowe od biurka też. Tylko jak teraz zabezpieczyć te wyższe półki przed nim? I co zrobić, żeby nie zleciał?

20 lutego 2008

Wirus górą

Kuba znowu chory. Kolejny wirus i znowu katar i kaszel. Bez większej gorączki. Lepiej trochę to znosi w ciągu dnia, za to w nocy daje popalić. Dzisiaj w ciągu dnia miał chyba kryzys i mam nadzieję, że od jutra będzie już lepiej. Tato Kuby też chory. Złapali tego samego wirusa w zeszłym tygodniu na playgroup, bo rozłożyli się jak na zawołanie obaj na raz. Skutki kontaktu z "obcymi". A tak pięknie było zeszłej zimy...
Dostałam z Polski parę gazet dzieciowych i w każdej jak na życzenie jest na temat chorób wieku dziecięcego i poprawiania odporności i hartowania dziecka. Kuba sam siebie hartuje, bo rękawiczki, czapka i skarpety to najlepsze w garści lub w buzi. Dziecko przegrzane na pewno nie jest, bo my z tych co śpią w prawie minusowej temperaturze, wietrzą non stop, a kocyki i kombinezony to zazwyczaj leżą w szafie nieużywane. Kuba kocha, jogurty, warzywa i owoce, nie szczędzimy mu cebuli i czosnku, więc wg. dzieciowych gazet spełnia wszelkie wymogi zdrowego i zahartowanego dziecka. Chyba po prostu musi swoje odchorować. W końcu to też wzmacnia układ immunologiczny. Taka naturalna szczepionka :)
Ponoć zdrowy maluch choruje na wszelkiej maści przeziębienia 8 razy w roku. To norma i nie ma się co martwić. To my już mamy dwa zaliczone. Oby te pozostałe nie były od razu w marcu i oby były takie niegroźne jak to obecne i to poprzednie :) Ale i tak chyba profilaktycznie zapodam mu kropelki z jeżówki. Zaszkodzić nie zaszkodzi, a może pomoże i żłobkowe wirusiska będą mu niestraszne?

18 lutego 2008

13-sto miesięczniak

Kuba nas coraz bardziej zaskakuje nowymi umiejętnościami. Już nie nadążam notować.
Z nowości: ostatnio cmoka i wysyła buziaczki. Nastawia dziobka do całowania. Ale tylko wtedy gdy on ma ochotę. Na cmokającego dziadka w komputerze zupełnie nie reaguje.
Reaguje na komendę: ręce do góry przy przebieraniu. Ostatnio nawet sam dźwiga nieproszony, przy każdej okazji do przebierania.
Ucieka przed nami gdy go gonimy po pokoju i piszczy z radości przy tym. Włazi nie tylko za kanapę ale i czołga się pod kanapą. Włazi na jeździk i z jeździka próbuje wleźć na krzesła i stół (cwana bestia!). Ostatnio nauczył się otwierać szafki w kuchni i od tego czasu bramka do kuchni musi być zamknięta, bo wyciąga mikser, żelazko i wszystko co wpadnie mu w rękę.
Porządkuje mi szuflady w stoliku nocnym i potem znajduję ich zawartość w różnych częściach mieszkania. Lampka na stoliku nocnym już leciała 4 razy. Tyleż razy była też zmieniana żarówka. Wyczerpał mi się już ich zapas...
Uparty jak osioł. Na spacerze wypuszczony z wózka nie wlezie do niego z własnej woli. Piszczy, wyje i wyrywa się ile sił w tych małym ciałku. Najczęściej stawia więc na swoim, bo nie daje się go takiego wsadzić do wózka w pojedynkę.
Podaje łapkę na przywitanie. Dziś w bibliotece zaczepiał wszystkich wychodzących i machał do nich. Oczarował pół biblioteki :)
Na topie jest też podjadanie rodzicom. Jak nie dostanie to wyje ile sił w płucach. Zjada za dwóch Kubusiów. Chyba skoczył z 50 centyla do 75. Ku mojemu zaskoczeniu pluje surówką z marchewki. Pierwsza potrawa której Kuba nie lubi.
A na koniec: sam bez protestów zasypia w dzień i wieczorem. Jestem w ciężkim szoku, bo tyle miesięcy go uczyliśmy samodzielnego spania w ciągu dnia, a on wył i wył. A tu z dnia na dzień sam się przestawił. W sumie więc sypia ok. 13-14 godzin dziennie.
Chyba całkiem nieźle się ma nasz 13-sto miesięczny szkrab, nie?

13 lutego 2008

A jednak...

No i stało się... Kuba idzie do żłobka. Buuuu. Jakoś tak ciężko mi (nam) na duszy na samą myśl. Gorsze to niż pójście do pracy gdy miał 3 miesiące. Trzeba będzie zaufać i powierzyć naszego Kubusia zupełnie obcej osobie.... Kuba pewnie sobie poradzi, bo on sobie nie da w kaszę dmuchać. Poustawia tam resztę maluchów pewnie po kątach. Martwię się jednak jak będzie wyglądało spanie i jedzenie. W końcu śpi z wielkim bólem w ciągu dnia, pewnie nikt go nie będzie gładził po główce. A co do jedzenia to on nie zawsze je to co dorośli, czasem jeszcze wcina papki, a tam będą tylko takie jedzonka niepapkowane. No i zupełnie nie potrafi posługiwać się łyżeczką... I będzie na pewno tęsknił do nas... To tyle na temat maminych smutków :(
A oto jak doszło do zmiany planów: właścicielka żłobka nr. 2 nie odpowiadała na telefon. Do tego ciągle nam po głowie chodził ten żłobek nr.3. Więc w ostatniej chwili zmieniliśmy plany. W poniedziałek Witek potwierdził, że bierzemy to pół etatu. Zaczynamy 25 lutego. Przez 3 dni w tygodniu (poniedziałek, czwartek i piątek) od 8.00 do 17.30 Kuba będzie w żłobku. Taki stan będzie do końca lipca. W sierpniu powinno być miejsce na cały tydzień. A do tego czasu Witek będzie pracował na pół etatu i 2 dni będzie z Kubusiem w domku.
Teraz czeka nas powypełnianie wszystkich dokumentów, karty szczepień, kto i kiedy odbiera Kubusia, czy może chodzić na wycieczki i całe mnóstwo co może a czego nie. Do tego dochodzi wyprawka: codziennie ma mieć ubranko na zmianę (będę chyba musiała dokupić parę spodenek bo chyba nie wypada żeby biegał w rajtkach jak dziewczyna), dodatkowe ciepłe butki, kapcie, ulubiony kocyk do spania, pieluchy i chusteczki. Pewnie też trzeba mu będzie zakupić parę butelek na mleko (bo ma już być pobutelkowane na cały dzień) i kubek niekapek. Ma też posiadać tzw. "emergency kit", czyli puszki z mięskiem, warzywkami, owocami, woda mineralna, mały kocyk ratunkowy (ten taki a la sreberko), latarkę, maskotkę, zdjęcie z rodzicami, adresy i telefony rodziców i kogoś z najbliższej rodziny, pelerynka przeciwdeszczowa. A cały ten sprzęt ma być zapakowany w 1galonowym worku zip lock i spakowany do kubusiowego plecaczka. Będzie ten plecaczek przechowywany w żłobku i co roku przechodził przegląd. Mam nadzieję, że będzie to tylko przegląd i nigdy się Kubusiowi nie przyda.
Na razie będzie Kubuś podróżował do żłobka ze mną autobusami (niestety z jedną lub dwoma przesiadkami). A co jak się okaże że on odziedziczył te gorsze geny moje i Witka i będzie haftował jak chory kot? Wolę o tym nie myśleć... Gdy już będzie wiadomo, że zostajemy na kolejny rok (pewnie się dowiem w ciągu miesiąca), wtedy albo szukamy mieszkania w pobliżu żłobka albo kupujemy dla mnie auto. Fajnie jest mieć własne auto. Ale... ja potrzebuje prywatnego kierowcy, bo wożąc 2 razy dziennie Kubę zejdę w szybkim tempie na zawał spowodowany nadmierną wyobraźnią co może się w czasie takiej podróży zdarzyć. Pozostaje więc przyłożyć się do szukania mieszkania :)
Trzymajcie kciuki za Kubusia. Żeby nie nie spełniły się żadne moje zle myśli...

8 lutego 2008

Wspólne wieczory

Kubuś uwielbia jak wszyscy są w domu. Każdego wieczoru gdy już wrócę z pracy Kubusia zaczyna roznosić energia. Najlepiej się wtówczas ułożyć na podłodze i siedzieć nic nie robiąc. Kuba zaś zaczyna biegać z kąta w kąt, krzycząc jak indianin. Wspina się. To na mamę, to na tatę. Ze mnie na kanapę, schodzi na podłogę i powtórka z rozrywki. Na szczęście na krzesła jeszcze wejść nie potrafi. Wiesza się na stole i próbuje pościągać wszystko co jest na nim. Przenosi poduszki z kąta w kąt. Przy czym poduszki są wielkie i ciężkie. Kuba aż się pod nimi ugina. Nie mniej potrafi je dzwignąć nad głowę i wsunąć na stół. Skacze gdy mu puszczę muzyczkę. Nastawia buziaka na całusa i przytula się. Przynosi klocki i żąda żeby mu domki i wieże budować.
Wciąż nie znosi komputera. Wczoraj próbował zrzucić drukarkę z biurka i gdybym nie zareagowała pewnie by mu się to udało. Kładzie się na podłodze i przez szparę w drzwiach podgląda co jest w szafie i w sypialni. Wczoraj próbował z szafy wyłowić za sznurek mój plecak. Nie potrafi minuty usiedzieć na jednym miejscu.
KOCHA JEŚĆ. Jak widzi budyń to aż się trzęsie. To samo ma na chrupki. Te drugie są jednak limitowane i zazwyczaj po nich jest wielki ryk złości. Podżera mi z talerza. To nic, że jadł 20 minut wcześniej kolację. Jak wrócę później z pracy i chcę zjeść mój obiad, to Kuba wisi na stole i domaga się tego co mam na talerzu. Wczoraj mi pożarł pół naleśnika!
A potem przychodzi czas na sen. Jeszcze się wygłupia w wannie, a potem pada. Wcale się nie dziwię po takim dniu!

Playgroup

Od tygodnia Kuba dwa razy w tygodniu chodzi na tzw. playgroup. Dwa razy w tygodniu tato o 10.30 zabiera go na zabawę w gronie innych dzieci. Dzieci są w różnym wieku, począwszy od 3 miesięcy a skończywszy na 3 latach. Przychodzą z nimi mamy, tatusiowie czy nianie. Różnej narodowości: Hiszpanie, Japończycy, Francuzi... Jest czas na zabawę, ale też pani prowadząca czyta bajki, śpiewają piosenki. Dzieci się bawią, a opiekunowie plotkują i pilnują żeby dzieci się nie pozabijały nawzajem.
Kuba się ostatnio zrobił bardzo towarzyski. Ciągnie go jak magnes do innych dzieci, choć raczej podgląda co robią, a bawi się sam. Podczas wycieczek zapoznawczych w sprawie żłobka Kuba natychmiast wyruszał na podbój nowego pomieszczenia i wynajdywał klocki, liczydła czy układanki.
Na pierwszych zajęciach Kuba porządkował zabawki. Strasznie nie spodobało mu się, że starszy kolega rozsypał kubeł zabawek na środku pokoju, więc się zabrał za porządkowanie. Kolega gdy to zobaczył wściekł się i tato Kubusia ewakuował. Potem się zainteresował murzyńską lalką i koniecznie chciał ją komuś upchnąć. Zainteresował się też 3 miesięcznym niemowlaczkiem i tato też musiał go mocno pilnować. Nie wiadomo, czy Kuba chciał sobie malca pooglądać czy mu przywalić klockiem....
Na drugich zajęciach przez okrągłe półtora godziny upychał wszystkim klocki i inne zabawki. Najczęściej starszym osobom. Po którymś tam razie wszystkie mamy i nianie miały już dość Kuby i biedny Kubuś skupił się na pani prowadzącej zabawę i zdecydował się obdarzyć ją kredkami. Nosił po jednej. W końcu pani też nerwy siadły i kredki schowała.... Ciekawe jak się dzisiaj Kuba bawi.
Gwoli wyjaśnienia: Kubuś ma teraz etap znoszenia wszystkiego do jednego kąta. wysypie klocki i je przenosi z jednego wiaderka do drugiego. Uciechy ma przy tym co niemiara. Trzeba jednak wykazać się dużą cierpliwością, bo on tak może nosić godzinami. Uwielbia sprzątać. Najpierw rozniesie klocki po całym mieszkaniu, a jak się zabieram za ich sprzątanie zaczyna mi pomagać je sprzątać.

Żłobkowy nightmare cd.

Trzeci oglądany przez nas żłobek był rewelacyjny. Właścicielka miła, sala czyściutka i jasna. Ma ciekawy program zabaw z dziećmi, między innymi język hiszpański. Tato wpadł w zachwyt gdy to usłyszał i już miał wizję jak to Kuba gada po polsku, angielsku, hiszpańsku, ukraińsku i rosyjsku. Syn by przewyższył własnego ojca. Kuba panią polubił i naznosił jej całą górę zabawek. Są jednak dwie niedogodności: kawał drogi od naszego domu i zamiast o 7.30 musiałabym wyjeżdżać co najmniej o 7 rano żeby zdążyć Kubę odwieść i jeszcze dojechać na czas do pracy. To samo z drogą powrotną. A drugi minus: w chwili obecnej jest miejsce tylko na 3 dni. Pozostaje więc pytanie co z Kubą we wtorek i środę.
Na daną chwilę więc sytuacja wygląda tak, że w tym żłobku rezerwujemy miejsce od sierpnia. W sierpniu będzie jedno miejsce na cały tydzień. A my i tak planujemy zmianę mieszkania, więc będziemy w razie czego szukać w tamtej okolicy czegoś ciekawego. Od kwietnia do sierpnia Kubuś będzie w żłobku nr. 2. Do kwietnia Kubek zostaje z tatą w domu.
Wciąż jednak będziemy się rozglądać za innymi żłobkami. Szefowa ma mi podesłać parę adresów, więc może jeszcze to wszystko ulec zmianie. Nie mniej cieszę się, że już te najgorsze poszukiwania za nami.

5 lutego 2008

Żłobkowy nightmare

Żłobki ostatnio śnią się nam po nocach. A wszystko dlatego, że musimy znaleźć żłobek dla Kuby od kwietnia. Od ponad roku jesteśmy zapisani w dwóch całkiem niezłych żłobkach w pobliżu mojego miejsca pracy. W tym prowadzonym przez uniwersytet miejsca będą najszybciej w maju 2009. W drugim prowadzonym przez kościół baptystów miało być miejsce we wrześniu tego roku. Jednak po kolejnym telefonie okazało się, że nic z tego raczej nie będzie i pani delikatnie zasugerowała szukanie niani lub innego miejsca... Niania na razie odpada, bo za drogi to interes. Prawie drugie tyle co żłobek. Żłobek też do najtańszych nie należy, bo to w zależności 1/3 - 1/2 mojej pensji, no ale co zrobić... Zaczęliśmy więc szukać innego miejsca.
Do wyboru mamy Child Care Center, czyli regularne żłobki często połączone z przedszkolem oraz tzw. Family Child Care, czyli instytucje prowadzone przez osoby prywatne. Mają do max. 14 dzieci w różnym wieku.

W przeciągu ostatnich kilku tygodni wykonaliśmy z Witkiem chyba z 50 telefonów. Na razie szukamy w najbliższej okolicy mojego miejsca pracy lub w okolicy domu. W Child Care Center są listy oczekujących długie na 1-2 lata. Żadnych gwarancji, że to miejsce w ogóle będzie. W większości Family Day Care też brak miejsc. Udało nam się znaleźć 3 miejsca. Umówiliśmy się na oglądanie.

Pierwsze było wczoraj. Dom z zewnątrz ładny, duży ogród z plantacją róż. W środku w części przeznaczonej dla dzieci.... potwornie zimno. Właścicielka w ciepłym swetrze i szaliku, jej córka (druga opiekunka) w kurtce. Dzieci w krótkim rękawku i bez skarpet. Bez komentarza. W pokoju zabaw gra głośna muzyka. Za głośna. Nie słychać własnych myśli... Same dzieci nie wyglądały na szczęśliwe. Raczej obojętne, nie zainteresowane, co niektóre nieszczęśliwe. Dziewczynka może mająca z 10 miesięcy siedzi w krzesełku i płacze. Maluszek może 6 miesięczny na rękach u opiekunki, reszta biega. Kuba poszedł zapoznawać się z dziećmi. Właścicielka wyrecytowała nam jak wygląda dzień dzieci, przedstawiła sprawę wyżywienia, kwestie urlopów, płatności... Potem przyszedł czas na zwiedzanie. Zaczęliśmy od pokoju zabaw. Mała dziewczynka, tym razem siedzi w kojcu i dalej płacze. Opiekunka jakby jej nie słyszała. Muzyka dalej gra wściekle, a dzieciaki bawią się stosem zabawek. Nazywa się to "music time". Na 12 dzieci pokoik mini rozmiarów (chyba nawet nie miał 9 m2), bez krzesełek, jedynie kojec i chodzik, gdzie siedział ten najmłodszy chłopczyk. Dzieciaki jeden na drugim. W drugim pokoju miejsce do spania. 3 łóżeczka z materacami pamiętającymi dzieci sprzed 10 lat. Reszta dzieci ma spać na rozkładanych materacach. Ponuro... Potem pokój jadalny i łazienka. Szkoda słów. Brudno i ciasno. Dzieci ponoć dużo czasu spędzają na dworze. Pomiędzy tymi krzakami róż z kolcami wielkości 2 cm! Fakt, zabawek mają tam sporo, ale też wszystko stare jak świat i brudne. Stanęło na tym, że jak będziemy zainteresowani to się skontaktujemy. Nigdy w życiu! Nie wiem jak mocno trzeba być zdesperowanym żeby zostawić dziecko w takim miejscu. I wcale nie było tam tanio!

Zwiedzanie numer dwa. Mają miejsce od 1 kwietnia. Jak zobaczyłam dzisiaj rano dom, to miałam wrażenia nie najlepsze. Nie mniej mile się rozczarowałam. Sam dom niespecjalnie wygląda, choć dzielnica niezła i monitorowana. Za to plac zabaw dla dzieci piękny. Mnóstwo trawy, piaskownica, zjeżdżalnie... Podobało mi się. W środku 2 duże pokoje połączone. W jednym część jadalna z dużym stolikiem i krzesełkami. Lodówka, miejsce do przygotowywania posiłków. W drugim przytulna kanapa na której leżał pies, stolik przy którym siedziało paru chłopców i się bawiło układanką. W pokoju jasno, sporo okien. Ciepło. Włascicielką jest starsza pani, prowadzi żłobek od 19 lat. Mało rozmowna. Zajęta bardziej dziećmi niż nami. Trzeba ją było ciągać za język. Chłopczyk roczny siedział u niej na rękach, przytulony. Dzieci generalnie wyglądały na zadowolone. Czysto, choć ściany prosiłyby się o pomalowanie. Trochę bałaganu, ale to mnie akurat nie dziwi. Kto by miał porządek przy 8 dzieci? Z minusów, to brak wydzielonego miejsca do spania. W dużym pokoju po obiedzie około godziny 13.00 są rozkładane materace lub składane łóżeczka i dzieci idą spać. A co jak jakieś dziecko nie chce spać? Budzi całą resztę. Generalnie, to miejsce nie pachnie nowością, ale najważniejsze jest w tym wszystkim, że dzieci wydawały się być szczęśliwe. Czuło się, że opiekunka się nimi naprawdę zajmuje i że nie jest to jedynie "przechowywalnia dzieci".
Jutro idziemy oglądać kolejne miejsce. Na razie jesteśmy skłonni zarezerwować miejsce numer 2. Decyzję musimy podjąć do końca tygodnia.

A co Kuba na te wszystkie miejsca? Nie płakał na widok obcych, zwiedzał wszystkie kąty. Koniecznie chciał układać ze starszymi chłopcami układankę, ale mu to nie wychodziło. W końcu znudzony poszedł zwiedzać kuchnię. Zero zainteresowania psem. Mam nadzieję, że jak już dojdzie do tego, że będzie musiał tam spędzać całe dnie, to będzie tak samo pogodny jak był dzisiaj.