5 lutego 2008

Żłobkowy nightmare

Żłobki ostatnio śnią się nam po nocach. A wszystko dlatego, że musimy znaleźć żłobek dla Kuby od kwietnia. Od ponad roku jesteśmy zapisani w dwóch całkiem niezłych żłobkach w pobliżu mojego miejsca pracy. W tym prowadzonym przez uniwersytet miejsca będą najszybciej w maju 2009. W drugim prowadzonym przez kościół baptystów miało być miejsce we wrześniu tego roku. Jednak po kolejnym telefonie okazało się, że nic z tego raczej nie będzie i pani delikatnie zasugerowała szukanie niani lub innego miejsca... Niania na razie odpada, bo za drogi to interes. Prawie drugie tyle co żłobek. Żłobek też do najtańszych nie należy, bo to w zależności 1/3 - 1/2 mojej pensji, no ale co zrobić... Zaczęliśmy więc szukać innego miejsca.
Do wyboru mamy Child Care Center, czyli regularne żłobki często połączone z przedszkolem oraz tzw. Family Child Care, czyli instytucje prowadzone przez osoby prywatne. Mają do max. 14 dzieci w różnym wieku.

W przeciągu ostatnich kilku tygodni wykonaliśmy z Witkiem chyba z 50 telefonów. Na razie szukamy w najbliższej okolicy mojego miejsca pracy lub w okolicy domu. W Child Care Center są listy oczekujących długie na 1-2 lata. Żadnych gwarancji, że to miejsce w ogóle będzie. W większości Family Day Care też brak miejsc. Udało nam się znaleźć 3 miejsca. Umówiliśmy się na oglądanie.

Pierwsze było wczoraj. Dom z zewnątrz ładny, duży ogród z plantacją róż. W środku w części przeznaczonej dla dzieci.... potwornie zimno. Właścicielka w ciepłym swetrze i szaliku, jej córka (druga opiekunka) w kurtce. Dzieci w krótkim rękawku i bez skarpet. Bez komentarza. W pokoju zabaw gra głośna muzyka. Za głośna. Nie słychać własnych myśli... Same dzieci nie wyglądały na szczęśliwe. Raczej obojętne, nie zainteresowane, co niektóre nieszczęśliwe. Dziewczynka może mająca z 10 miesięcy siedzi w krzesełku i płacze. Maluszek może 6 miesięczny na rękach u opiekunki, reszta biega. Kuba poszedł zapoznawać się z dziećmi. Właścicielka wyrecytowała nam jak wygląda dzień dzieci, przedstawiła sprawę wyżywienia, kwestie urlopów, płatności... Potem przyszedł czas na zwiedzanie. Zaczęliśmy od pokoju zabaw. Mała dziewczynka, tym razem siedzi w kojcu i dalej płacze. Opiekunka jakby jej nie słyszała. Muzyka dalej gra wściekle, a dzieciaki bawią się stosem zabawek. Nazywa się to "music time". Na 12 dzieci pokoik mini rozmiarów (chyba nawet nie miał 9 m2), bez krzesełek, jedynie kojec i chodzik, gdzie siedział ten najmłodszy chłopczyk. Dzieciaki jeden na drugim. W drugim pokoju miejsce do spania. 3 łóżeczka z materacami pamiętającymi dzieci sprzed 10 lat. Reszta dzieci ma spać na rozkładanych materacach. Ponuro... Potem pokój jadalny i łazienka. Szkoda słów. Brudno i ciasno. Dzieci ponoć dużo czasu spędzają na dworze. Pomiędzy tymi krzakami róż z kolcami wielkości 2 cm! Fakt, zabawek mają tam sporo, ale też wszystko stare jak świat i brudne. Stanęło na tym, że jak będziemy zainteresowani to się skontaktujemy. Nigdy w życiu! Nie wiem jak mocno trzeba być zdesperowanym żeby zostawić dziecko w takim miejscu. I wcale nie było tam tanio!

Zwiedzanie numer dwa. Mają miejsce od 1 kwietnia. Jak zobaczyłam dzisiaj rano dom, to miałam wrażenia nie najlepsze. Nie mniej mile się rozczarowałam. Sam dom niespecjalnie wygląda, choć dzielnica niezła i monitorowana. Za to plac zabaw dla dzieci piękny. Mnóstwo trawy, piaskownica, zjeżdżalnie... Podobało mi się. W środku 2 duże pokoje połączone. W jednym część jadalna z dużym stolikiem i krzesełkami. Lodówka, miejsce do przygotowywania posiłków. W drugim przytulna kanapa na której leżał pies, stolik przy którym siedziało paru chłopców i się bawiło układanką. W pokoju jasno, sporo okien. Ciepło. Włascicielką jest starsza pani, prowadzi żłobek od 19 lat. Mało rozmowna. Zajęta bardziej dziećmi niż nami. Trzeba ją było ciągać za język. Chłopczyk roczny siedział u niej na rękach, przytulony. Dzieci generalnie wyglądały na zadowolone. Czysto, choć ściany prosiłyby się o pomalowanie. Trochę bałaganu, ale to mnie akurat nie dziwi. Kto by miał porządek przy 8 dzieci? Z minusów, to brak wydzielonego miejsca do spania. W dużym pokoju po obiedzie około godziny 13.00 są rozkładane materace lub składane łóżeczka i dzieci idą spać. A co jak jakieś dziecko nie chce spać? Budzi całą resztę. Generalnie, to miejsce nie pachnie nowością, ale najważniejsze jest w tym wszystkim, że dzieci wydawały się być szczęśliwe. Czuło się, że opiekunka się nimi naprawdę zajmuje i że nie jest to jedynie "przechowywalnia dzieci".
Jutro idziemy oglądać kolejne miejsce. Na razie jesteśmy skłonni zarezerwować miejsce numer 2. Decyzję musimy podjąć do końca tygodnia.

A co Kuba na te wszystkie miejsca? Nie płakał na widok obcych, zwiedzał wszystkie kąty. Koniecznie chciał układać ze starszymi chłopcami układankę, ale mu to nie wychodziło. W końcu znudzony poszedł zwiedzać kuchnię. Zero zainteresowania psem. Mam nadzieję, że jak już dojdzie do tego, że będzie musiał tam spędzać całe dnie, to będzie tak samo pogodny jak był dzisiaj.

Brak komentarzy: