28 marca 2011

Spotkanie z Bogiem

Po ostatnim numerze Kuby z rozwaloną szopką bożonarodzeniową na długi czas nie pokazywaliśmy się na mszy. Co za sens ma chodzenie na mszę niedzielną gdy się nie pamięta nawet o czym były czytania. W Kubę już w drzwiach kościoła diabeł wstępował. Często jeszcze przed kazaniem lądował z tatą w samochodzie. Tak to wyglądało gdy Antek jeszcze siedział w wózku i spał.  Gdy jakieś pół roku temu Antek zaprotestował przeciwko siedzeniu w wózku i spaniu kościele zaczęły się jeszcze większe cyrki. Gdy udało mu się wysiedzieć do końca, to wszyscy wokół mieli nas serdecznie dość, wszystkie starsze panie pozbywały się wszelkich słodkości z torebek byleby tylko nasze dzieci siedziały cicho i dały się modlić innym. Zatem jaki sens ma chodzenie do kościoła, gdy człowiekowi mordercze myśli przelatują przez głowę? Tak więc zapadła decyzja, że dopóki nasze dzieci nie zmądrzeją i dopóki mają mrówki w gaciach będą siedzieć w niedzielę w domu. A my razem z nimi.
Ostatnimi jednak czasy Kuba zaczął wykazywać zainteresowanie Bogiem. Nauczył się jak porządnie się przeżegnać, zaczął podczytywać Biblię dla dzieci. Doszliśmy więc do wniosku, że chyba czas zacząć znowu pojawiać się w kościele. Tydzień temu pojechał sam tato z Kubą. Uff! Udało się tacie (i Kubie) wysiedzieć do końca bez większej rozróby. Dzisiaj pojechaliśmy wszyscy razem na mszę dziecięcą. Raz w miesiącu wszystkie dzieci idą  na początku mszy do ołtarza i razem z księdzem śpiewaj, czytają i w czasie kazania prowadzą konwersacje na mądre tematy. Nasza dwójka na hasło "dzieci do ołtarza" porwała się natychmiast. Za nimi tata i mama. Rodzice usiedli w ławce z przodu, żeby w razie czego interweniować. Na szczęście teraz nie ma sezonu na szopkę, więc co najwyżej kielichy wraz z nakryciem ołtarza mogło polecieć na ziemię. Na szczęście nie było aż tak źle. Najpierw się przedstawił księdzu, że on jest Kuba. Potem przed czytaniem odpowiadał na pytanie księdza. W czasie czytania (było o Jakubie), stwierdził, że on też jest Jakub. W trakcie kazania siedział cały czas z ręką w górze i bardzo chciał być wytypowany do odpowiedzi. Po kazaniu zaczął się nudzić. Wydębił od pani siedzącej za mamą lizaka i przez jakiś czas siedział cicho i spokojnie razem z mamą. Antek w tym czasie kursował między mamą i ołtarzem. Na sam koniec poszli oboje śpiewać pieśni na zakończenie mszy.  Choć tak naprawdę to chór dziecięcy śpiewał, a Kuba tańczył coś co wyglądało na ciężkiego rocka. Proboszcz stał i obserwował jego poczynania, w końcu nawet on nie wytrzymał.  Podszedł do Kuby i coś tam mu na uszko naszeptał. Kuba się uspokoił, ale nie zdradził co mu ksiądz powiedział.
Na zakończenie tak miłej mszy Kuba się zgubił. Wylazł z kościoła z innymi dziećmi. Tylko że inne dzieci czekały na rodziców a Kuba zniknął. W kościele go nie było, w salkach katechetycznych też nie. Tata obleciał cały parking przykościelny, Kuby nie ma. W końcu koleżanka Anetta (wielkie dzięki Anetko!) znalazła naszą zgubę na drugim parkingu oddalonym od kościoła o jakieś 200-300 m. Przy domu pogrzebowym. Tam gdzie stało nasze auto. Kuba po prostu sobie poszedł do auta. Nie pierwszy raz wykręcił taki numer, że uciekł nie czekając na osobę dorosłą. Nam ulżyło że się znalazł. Kuba dostał pokutę do świąt w postaci braku bajek i gier. Za tydzień też się wybieramy. Mam tylko nadzieję, że za jakiś czas nie będziemy musieli szukać innej parafii.

Brak komentarzy: