Z Antosiem trzeba mocno się pilnować z tym co się przy nim mówi. Bo bierze wszystko dosłownie.
W sobotę poszliśmy do naszego lasu. Naszego, no bo naszego. Mamy tam nasze tajne miejsce do zbierania jesienią żurawiny i grzybów, a o każdej innej porze roku to jak potrzebujemy ciszy i spokoju, a dzieci miejsca do wybiegania to zawsze idziemy w to samo miejsce. Chłopcy las i ścieżkę do jeziora i z powrotem na parking znają już na pamięć, bo jesteśmy tak kilka razy w ciągu roku.
A zatem poszliśmy do lasu. Ścieżka prowadzi nad jezioro - a właściwie jest to zbiornik retencyjny, wyglądający jak jezioro, bo jest ogromne, otoczone z wszystkich stron lasami. Chłopcy mieli przykazane, żeby nie włazić do wody, bo nie zostaną wpuszczeni tacy upaćkani do auta. Ale jak to bywa, do wody i tak wleźli (w butach oczywiście) bo trzeba sobie kamieniami porzucać, gałęzie powyciągać z wody, a my byliśmy zajęci zbieraniem żurawiny i szukaniem grzybów, no i nie dopilnowaliśmy. Jak już się mieliśmy zbierać do domu, to Witek przyuważył te mokre buty i spodnie, więc rzucił, no to teraz pójdziecie do domu na piechotę, bo to auta tacy brudni i mokrzy to nie wejdziecie do auta.
Tak wiec zbieramy się do drogi powrotnej, po drodze jeszcze zahaczając o parę brzózek i znajdując kilka kozaków. Po czym nagle wychodząc już z nad jeziora na ścieżkę w lesie liczymy się i okazuje się, że nie ma Antosia. Jest Kuba, są nasi znajomi, a Antka nie ma i nie widać i nie słychać. No zgubił się! Ale jak się mógł zgubić, jak on tu zna każda ścieżkę? No to może już poszedł na parking? Na wszelki wypadek zostałam przy jeziorze, bo może gdzieś wlazł miedzy drzewa i zaraz wyjdzie, a Witek biegiem ścieżka do auta, bo może jednak poszedł?
Za parę minut okazało się ze jest! Był w połowie drogi do parkingu samochodowego.
Na pytanie czemu poszedł sam nikomu nic nie mówiąc odpowiedział: Tata, powiedziałeś, ze mamy sobie iść piechotą, no to poszedłem póki jasno. Żebym po ciemku nie musiał potem chodzić.